Kolimvari, Elafonisi, Sfinari, Falasarna, Sougia, Gramvousa, Balos. Sympatyczni mieszkańcy, suszące się w słońcu ośmiornice, kozy, tsikoudia, piwo Mythos, kefeniony i mieniące się bielą w oddali szczyty Lefka Ori. To zachodnia Kreta

Zanim odkryłem wyspę była Chaniá, lotnisko. Niestety, stało się. Mamy problemy tuż po wylądowaniu. Nasi znajomi zostawiają w samolocie dokumenty, a na lotnisku rezydent przekazuje „radosną” informację: mamy się rozdzielić! Z powodu „pękniętej rury w hotelu” dwie rodziny mają zmieszać w hotelu Cavo Spada, a jedna -w naszym właściwym- czyli Grand Bay.
Skoutelónas. Hotel Cavo Spada. Delikatne plażowanie, przerywane grą w scrable i karty. W niedalekim sklepie odkrywamy piwo Mythos.

Kreta Kolimvari. Hotel Grand Bay.
Okolice Kolimvari. Hotel Grand Bay. Kreta

Kolimvari. Hotel Grand Bay. Właściwe lądowanie. Po dwóch dniach sporów z rezydentem i bezczynności w Cavo Spada czeka nas dziś przeprowadzka. Jesteśmy przewiezieni do właściwego hotelu w Kolimvari. Możemy planować dalsze dni.

Agia Sofia. Zanim docieramy na Elafonisi po drodze „wstąpiliśmy” do jednej z największych jaskiń Krety – Agia Sofia. By dotrzeć w to miejsce trzeba pokonać wąską drogę biegnąca zachodnia ścianą wąwozu Koutsomatados oraz pokonać kilkadziesiąt kamiennych stopni. Nagrodą czekającą na odwiedzających są stalagmity i stalaktyty oraz niewielka kaplica.

Kreta, wschód słońca
Wschód słońca na Krecie

Kolimvári. Poranne polowania na wschód słońca. Bardzo przyjemną rzeczą jest wstać tuż przed świtem (jeżeli uda się wstać po tsikoudzie) i wybrać się na poranny spacer po niedalekiej okolicy. Kto fotografuje ten wie, że poranne chwile dostarczają niesamowitych tematów. A to łodzie wychodzące w morze, a to wędkarze zarzucający przynętę, a to pasterze pojący kozy. Oczywiście największą przyjemnością jest wschodząca, ogromna kula…dająca tyle barw!

Plaża Elafonisi Kreta
Na plażach Elafonisi

Wyspa Elafonisi, turkusowy blask. To miejsce stanowi punk kulminacyjny wycieczki -jest znakomitym miejscem do plażowania. Ogromnym atutem Elafonisi jest piaszczysta plażą, oddzielona od niewielkiej wyspy małym, wąskim i płytkim przesmykiem, stanowiącym namiastkę laguny. Turkusowa woda szybko nagrzewa się, a jasnożółty piasek za sprawą pewnego koralowca pokrywa się momentami różowawym odcieniem. Wobec tych walorów miejsce to uchodzi za najpiękniejszą plażę Europy i dlatego też jest tłumnie odwiedzane. Trudno tu o kameralność, bowiem plaża jest jednym z niewielu miejsc zachodniej Krety, gdzie można nacieszyć się piaskiem. Skalistość samej Krety sprawia, iż każdy turysta tęskniący za piaszczystą plażą stara się dotrzeć do tego urokliwego miejsca.

Sfinari to dobre miejsce na windsurfing.
Plaża w Sfinari Kreta

Sfinari to dobre miejsce na windsurfing. Wzburzone morze i puste, żwirkowe plaże otoczone tawernami. Ciepły wiatr wiejący z zachodu zaprasza do kąpieli pośród białych, pienistych fal.
 
Plaże okolic Falasarny na Krecie
Plaże okolic Falasarny

Falasarna to nie tylko piaszczyste plaże, ukryte pośród skalistych zatok. To także starożytny port, którego na próżno szukać w wodzie. Znajduje się on kilka metrów ponad poziomem morza, co pozwala na prowadzenie na jego terenie wykopalisk. Znakomicie widać tu efekt 9-cio metrowego wypiętrzania Krety, będącego skutkiem wciąż trwającego procesu ścierania się płyt tektonicznych: europejskiej i afrykańskiej. Krótka wycieczka do portu pośród oliwnych gajów wynagrodzona zostaje lekcją historii i to tej w najstarszym wydaniu (IV w p. n.e.).
 
Wrak na wyspie Gramvousa
Wrak na wyspie Gramvousa

Wyspa Gramvousa. Najłatwiej dotrzeć na nią można statkiem z Kissamos. Strome, klifowe wzniesienie liczy sobie nieco ponad 130 m wysokości, na którym znajdują się ruiny starej weneckiej twierdzy. Aby dotrzeć na wzgórze musimy pokonać ok. 350 kamiennych schodów. Cała wycieczka odbywa się w towarzystwie tłumów opuszających w jednej chwili statek. Dla część wysiadających stanowi tzw. żelazny punkt programu. Ci bardziej leniwi mogą korzystać z plaży, przed którą na płytkiej wodzie, leży wrak statku z początku XX wieku.
 
Kreteńska odmiana raki - tsikouda
Kreteńska odmiana raki – tsikouda

Kolimvári. Tsikoudia i Jasum! Kreteńska Tsikoudia (potocznie zwana Raki) jest alkoholem wytwarzanym z winogron wyłącznie w zachodniej Krecie i okolicach Heraklionu. Tsikoudia jest ulubionym trunkiem Kreteńczyków, którzy produkują ją w rodzinnych gorzelniach. Zaproszenie „wstąp na Tsikoudie” jest charakterystyczne dla gościnności Kreteńczyków. Miło wspominam sklepik z pamiątkami w Kolimvari do którego wstąpiwszy zawsze mogłem liczyć na przysłowiową „lufę” z właścicielem, którego rodzina pędziła ten lokalny trunek. Tsikoudia jest wytwarzana z winogron i posiada, wyjątkowy smak i aromat. Tsikoudie podaje się jako aperitif, szybki drink lub gotowaną z miodem pyszną Rakomelo. Tsikoudia podobno jest również najlepszym środkiem na trawienie po obfitym posiłku. Osobiście stwierdzam, że nosi znamiona mocnego bimbru o specyficznym zapachu i smaku. Raczenie się w dużych ilościach ponad czterdziestoprocentową Tsikoudią w kreteńskich upałach może skutecznie zniechęcić do poznawania Krety powodując nadmierną senność, a w konsekwencji potężnego kaca. Pozytywnym objawem mogą być, jak powiadają Kreteńczycy, bardzo ciekawe sny. Produkujący tsikoudię mogą uchodzić za prekursorów recyclingu. Otóż przy jej produkcji używa się wszystkiego co pozostaje po jesiennych zbiorach winogron. Zatem Jasum! – co znaczy -na zdrowie!
 
Balos. Gdy spoglądam z płynącego statku na Balos to miejsce to wydaje się oazą ciszy, piękna i spokoju. Laguna niczym z karaibskiej pocztówki jest nieskazitelnym obrazkiem tylko do pewnego czasu. Z dopływających tu wycieczkowych statków, dobijających do sobie tylko znanych przystani, wylewa się szybko masa przybyszów, rozchodzących się po wszystkich zakamarkach tego obszaru. Zakłócają tym samym urok tego dziewiczego terenu. Dopiero gdy późnym popołudniem ostatni gość opuszcza to miejsce, czarujący zakątek jakby oddychał z ulgą swym pustym, niczym nie zmąconym rytmem i pięknem. Balos i mieniąca się w szmaragdowej wodzie Gramvousa są miejscami,  o których niewiele znajdziemy w przewodnikach. I niech tak zostanie!
 
Kolimvári. A co do południa? Niewielkie miasteczko można przejść, nie zatrzymując się nigdzie, w pół godziny. Myliłby się ten, kto twierdzi, że nic się tu nie dzieje. W samym, zdominowanym przez mężczyzn Kefenionie spędzić można pół dnia dokonując bacznych obserwacji i wysłuchując trafnych komentarzy. I nie są to plotki! To polityka.
Odwiedzając po raz kolejny miejscowe sklepiki, po kilku dniach dobrze znam ich właścicieli i pracowników. Ci rozpoznając mnie uśmiechają się jak do starego znajomego. Podczas takich wyjść zawsze jest coś do kupienia (woda, owoce) lub do przymierzenia (klapki, okulary słoneczne czy odlotowy kapelusz). Warto wpaść choć na chwilę do portu, bo tam zawsze coś się dzieje. Albo ktoś przypłynął, albo odpłynął. O! pojawiła się nowa łódź. A ten rybak znów sprzedał swój połów temu gościowi. Pewnie kupujący jest właścicielem restauracji, bo po co mu tyle ryb? Myli się ten kto stwierdziłby, że w takim małym miasteczku to nie ma co robić. Wystarczy usiąść w dobrym do obserwacji miejscu i rozejrzeć się wokół. W swoistej pozornej monotonii czas nabiera innego wymiaru, a to co uda nam się zaobserwować jest pełne smaku otaczającej nas teraźniejszości.
 
Kolimvári. A co wieczorem? – Po kolacji i małym Jasum, gdy słońce skrywa się za sąsiadującymi wzgórzami, koniecznie trzeba przespacerować się tą niewielką, spokojną miejscowością udając się np. w okolice portu. Po upalnym dniu, nadchodzący rześki wiaterek jest szczególnie przyjemny. Siedząc na jednym z okalających nadbrzeże murków można podpatrzyć kawalerów wyczekujących swych wybranek. Zwyczaj ten to tradycja wyspy.
 
Chania nocą. Jest rzeczywiście udaną wycieczką. Iluminacja budowli, gwar, tłumy spacerujących oraz kolorowe i pełne blasku sklepy zachęcające do zakupów. To portowe miasto o bogatej, barwnej historii i niezwykłej architekturze. Osobiście zaliczyłem ją dwukrotnie. Pierwszy raz w ramach tzw. męskiego wypadu i drugi raz -rodzinnie. Pierwszego z wiadomych względów nie opiszę, a drugi?- No cóż! Śpiące dzieciaki szczególnie dużo ważą, gdy nasze miłe panie rozważają zakup pięćdziesiątej torebki! A poważnie: warto posmakować kuchni kreteńskiej, w którejś z licznych restauracji, przespacerować się wzdłuż portu, spojrzeć na pełną uroku latarnię morską czy też zgubić się w wąskich, handlowych uliczkach miasta.
 
Soúgia. Plaża nudystów. Przez zbytnie zaufanie w możliwości cywilizacji na Krecie wycieczka do Sougi zajęła nam cały dzień, bowiem miejscowość ta wg mapy wygląda na całkiem pokaźną. Założyliśmy więc, iż zatankowanie dwóch aut, którymi poruszaliśmy się nie będzie stanowiło większego problemu. Niestety -w Sougi do której wjechaliśmy „na oparach”- nie było stacji benzynowej!
No, ale skoro Sougia jest portem to paliwo powinniśmy odkupić od motorowodniaków. Po godzinie szukania udało nam się nabyć „okazyjnie” za 10 E 5 litrów paliwa, którym zalałem jedno z aut i wyruszyłem do oddalonej o ok. 40 km najbliższej stacji benzynowej. Wycieczka na Pachnes nauczyła mnie, że 40 km na Krecie to często droga na min. godzinę, a to za sprawą jej krętych i stromych dróg. Tak więc wyprawa po paliwo zajęła mi sporą część popołudnia. W tym czasie pozostali uczestnicy, sympatycznej na pozór wycieczki, czas spędzili w przyplażowej restauracji. Dla dzieciaków pobliska plaża okazała się sensacją, bo pan z fajką (nie wodną) i pani z bobrem (nie chronionym) wzbudzały tak wielkie ich zainteresowanie, że postanowiliśmy oszczędzić im okazji do ironicznych komentarzy i ukradkiem sprzedawanych sobie uśmiechów. Parka dziesięciolatków to prawdziwi mistrzowie krytyki czasem ułomnej i niesprawiedliwej natury ludzkiej! Mimo niepowodzeń tego dnia, udało mi się choć chwilkę ponurkować. Niestety po powrocie naraziłem się dzieciakom gdyż… zgubiłem majtki.
 
Chóra Sfakíon. Wyprawa na Pachnes. Na pomysł wyprawy na tę drugą co do wielkości górę Krety, Pachnes (2453 m n.p.m.), będącą najwyższym szczytem Gór Białych (Lefka Ori) wpadłem dość przypadkowo, zbierając wiadomości na temat wyspy, przed planowanym dwutygodniowym urlopem z rodziną i znajomymi. Przeglądając dostępne strony w sieci natrafiłem na kilka ogólnikowych wzmianek z wypraw na ten szczyt. Czemu nie wybrałem najwyższego szczytu, a ten który jest drugi? – bo z dostępnych opisów wynikało, że o ile wycieczka na szczyt Psiloritis (zwany też Timos Stawros czy Ida – o wysokości 2456 m n.p.m.) jest spacerkiem, to wycieczka na Pachnes może nosić znamiona wyprawy. >>>>>> tutaj
 
Kolimvári. Najbliższe okolice. Kozy! Jeżeli ktoś lubi piesze wycieczki warto poznać pobliską okolicę. Spacer, po momentami stromych wzgórzach, w towarzystwie kreteńskich upałów może być nie lada utrapieniem, ale i wielką atrakcją. Niewielkie wąwozy, kilkusetmetrowe wzgórza, gaje oliwne, sporadyczne winnice, malutkie wioski. Niewiele tu drzew. Większość terenu stanowią pastwiska na których pasą się kozy. Udręką dla piechura mogą być druciane płoty stanowiące przeszkody. Tereny, mimo że na pozór niedostępne, mają jednak swoich właścicieli o czym świadczą pojawiające się znienacka przeszkody. Jednak klimaty odludzia, przyroda, cisza oraz roztaczające widoki to nagroda za wytrwałość w pokonywaniu tych bezdroży.
 

Czas pożegnać Kolimvari, sympatycznych mieszkańców, kozy, kamienistą plażę, suszące się w słońcu ośmiornice, tsikoudię, piwo Mythos, Kefeniony i mieniące się bielą w oddali Lefka Ori. Pachnes – mamy jeszcze coś do wyrównania! Zatem do następnego razu.

Sebastian Mierzwa, zachodnia Kreta, sierpień 2008 r.


Następny raz ma Krecie: >>>>> Wąwóz Samaria