Przyznać się muszę, że podróżowanie pociągiem zaczęło sprawiać nam przyjemność. To już druga taka nasza kolejowa wyprawa. Przez siedem dni przejechaliśmy dwudziestoma pociągami ponad 750 km. Odwiedziliśmy kilka miejscowości: Szklarską Porębę, Liberec, Vrchlabi, Trutnov, Nachod, Jesenik, Kłodzko. Zdobyliśmy kilka wysokich szczytów. Gnaliśmy taksówką, jechaliśmy autobusem i busem. Tradycyjnie smakowaliśmy, popijaliśmy, filozofowaliśmy i bawiliśmy się świetnie.
To nasza druga taka kolejowa eskapada. W zeszłym roku także podróżowaliśmy w taki sposób. Było na tyle świetnie, że i w tym roku postanowiliśmy to powtórzyć modyfikując nieco trasę. Kilka faktów z innych, też siedemnastych sierpniów. Takie małe kalendarium tytułem wprowadzenia:
1270 r. – do Krakowa przybył z trzydniową pielgrzymką król Węgier Stefan V;
W 1793 r. – spłonął zamek Czocha;
1877 r. – uruchomiono Kolej Nadwiślańską;
1883 r. – odbyło się premierowe wykonanie hymnu Dominikany;
1979 r. – premiera komedii filmowej Żywot Briana w reżyserii Terryego Jonesa;
1993 r. – podczas pierwszej podróży autostopem na Zachód Europy dotarłem do Saint Tropez – wymarzonego celu podróży;
1994 r. – byłem autostopem we Francji i Hiszpanii, ale nie wiem co robiłem tego dnia;
1995 r. – podczas trzeciej podróży autostopem pierwszy raz odwiedziłem Wenecję. Nauczyłem z Adasiem pewnego Włocha grać w trzy karty i paru niecenzuralnych słówek;
2008 r. – pierwszy raz próbowałem wspiąć się na prawie najwyższą górę Krety – Pachnes. Przegrałem!
2017 r. – czwartek, czwarteczek, czwartunio: możemy ruszyć z Lenką w świat! Marzenka niestety zostaje. Trzy dni wcześniej zdjęto jej gips założony po wypadku w Beskidzie Sądeckim. Radziejowa była naszym 23. szczytem z Korony Gór Polski.
Wrocław start
No i poszły konie po betonie…. Pędzimy rano na wrocławski Dworzec Główny. Na styk! Siódma z kawałkiem siedzimy w pociągu. W tej chwili mamy plan tylko na jeden dzień. Jakoś nie było czasu na większe rozmyślania. A dalej…dalej to się zobaczy! Miał być Przemyśl do przemyśleń o kierunkach podróży. Jest Szklarska Poręba! Bo z góry podobno wszystko widać lepiej. Sie zobaczy, sie pojedzie, a w pociągu będzie trochę czasu na zastanowienie się.
Wrocław (łac. Vratislavia lub Wratislavia lub Budorgis, czes. Vratislav, niem. Breslau, śl-niem. Brassel, węg. Boroszló). Nasze wielkie miasto!
Szklarska Poręba
Do Szklarskiej Poręby Lenka ma sfotografowane prawie wszystkie stacje. Niektóre już wglądają pięknie (te po remoncie), niektóre będą wyglądać pięknie (te w trakcie remontu), a na niektórych czas zatrzymał się 50 lat temu. Stacja w Szklarskiej Porębie Górnej jest „przypudrowana”. O stan toalet dbają sami podróżni (!). Dołączamy ją zatem do miejsc „must-see” zaraz po słynnym przybytku w Kudowie Zdrój, który mieliśmy przyjemność odwiedzić rok temu.
Wychodzimy z dworca i już wiemy co dziś będziemy robić: cel Szrenica! Zanim podejdziemy pod wyciąg zatrzymujemy się na śniadanie. Pyszne tosty i jajecznica. Wcześniej kupujemy rzeczy o których zapomnieliśmy z domu: sznurówki i nerkę. Załatwiamy też change (tak jest już jakiś plan).
Szklarska Poręba (czes. Sklářská Poruba, niem. Schreiberhau). W 1945 roku nosiła nazwę Pisarzewiec.
Szrenica 1362 m n.p.m.
O 13-tej jesteśmy na szczycie Szrenicy 1362 m n.p.m. Mimo popołudnia widoczność tak na 60 km. Spokojnie sięgamy wzrokiem wałbrzyskiego Chełmca, dolnośląskiej Fudżijamy czyli Ostrzycy i czeskich stożków. Pięknie to wszystko widać z góry. Lence się podoba. Nie musiała dreptać w górę, by zdobywać szczyt. Ustaliliśmy, ze po ostatnich zdobyczach KGP zasłużyliśmy na urlop i możemy korzystać z wyciągów. No to teraz sesja foto, stempel zdobywcy, wojenna narada i … już wiemy co dalej robimy!
Szrenica (czes. Jínonoš, niem. Reifträger). Granitowe bloki gołoborza pokrywają porosty, które z daleka przypominają szron, stąd być może nazwa Szrenica.
Koleją Izerską do Liberca
Ok. godz. 16.30 ze Szklarskiej Poręby odjeżdża pociąg do Liberca. Jedzie prawie dwie godziny. Czeski skład wspina się do dobrze znanych nam Jakuszyc, by potem „runąć” w dół. Fragment od Harrachova do Tanvaldu wiedzie, znaną nam z ubiegłego roku trasą, tzw. Kořenovską Zubačką lub Polubenką. Przez mosty, tunele, z ładnymi widokami przemykającymi za oknem. Dwie godziny w pociągu to wystarczająco dużo czasu, by odpocząć i poszukać noclegu. Starczy też czasu, by zastanowić się jak i ile dni spędzić w mieście nad Nysą Łużycką.
Kolej Izerska tak nazywany jest w Polsce odcinek od Jeleniej Góry przez Szklarską do czeskiego Korenova. To fragment linii kolejowej 311, która została wybudowana w latach 1888-1902 i łączyła ówczesne Austro-Węgry z ówczesnymi Prusami.
Liberec – pierwsze dwa noclegi
Mimo, że Liberec jest wielkości Legnicy atrakcji w nim jak we Wrocławiu. Są tu m.in. zoo, ogród botaniczny, centrum rozrywki (aquapark) Babylon, park edukacyjny iQLANDIA, Park Dinozaurów, ładny ratusz i zamek. Po Libercu jeżdżą tramwaje na trzech szynach, był tu David Cerny, a na górujący nad miastem szczyt Ještěd z wieżą -hotelem (kandydat na listę UNESCO) można wjechać koleją linową. Atrakcji zatem spokojnie wystarczy na kilka dni. Nocleg mamy w okolicach zoo, zatem czeka nas jeszcze spacerek przez całe miasto.
Meldujemy się w hotelu i wracamy do rynku na upatrzoną wcześniej miejską plażę vis a vis pięknego ratusza (prawie jak wiedeński). Trzeba coś zjeść i wciągnąć jakieś lody. Jest już wieczór kiedy w jednej z restauracji rozgrywamy warcabową partyjkę. Lenka wpada na pomysł, by zatrudnić się do pracy w miejscowej restauracji, gdzie na drzwiach wisi ogłoszenie „dam pracę”. Idzie do szefa i ustalają, że od jutra może nosić pizzę, bo do rozlewania piwa jest jeszcze za mała. Jedno jest pewne, po czesku idzie jej coraz lepiej. Smażeny kureci riżek z hranolkami wypowiada perfekcyjnie. To był długi dzień. Upstrzony wieloma atrakcjami. Jutro nie mamy plecaków, będzie lżej i szybciej.
Liberec (niem. Reichenberg, cyg. Libercys). Miasto liczące ponad 100 tyś. mieszkańców. Piąte pod względem ludności miasto w Czechach.
Tramwajem po trzech szynach
W pobliskim kiosku kupujemy bilety na tramwaj poruszający się na trzech szynach (!):– Dobry Den. Prosim dwa bilety. Jeden dospeli druhi detski. Dekuji.– po czesku powiedziała Lenka do Pani Havrankowej Zdenky z miasta Liberec znajdującego się u podnóża wielkiej góry Ještěd, którą Lenka przemianowała na „Pasztet”.
Jednak zanim przyjdzie nam nim pomknąć musimy kawałek podjechać autobusową komunikacją zastępczą do głównej stacji przesiadkowej „Fügnerova”. Upstrzona pięknymi willami ulica Masarykova, po której normalnie pomykają tramwaje jest w remoncie. Szkoda, bo widok mknącego po tej pagórkowatej ulicy tramwaju musi być wyjątkowy. Zatem do naszego pierwszego celu docieramy z przymusową przesiadką.
A o co chodzi z tym tramwajem na trzech szynach? – Ano już tłumaczę, bo to ciekawostka. Pierwsze libereckie linie tramwajowe powstały w 1897 r. Ich rozstaw szyn wynosił 1000 mm (standard to 1435 mm np. Wrocław, Praga). Torowiska były przebudowywane, a sieć tramwajowa rozwijana. W 1955 roku uruchomiono linię międzymiastową do Jablonca nad Nysą (linia 11), która liczy 12 km (rozstaw 1000 mm). Oznaczało to nic innego jak to, że z miasta do miasta można jechać tramwajem. Jeszcze w latach osiemdziesiątych Liberec był oprócz Bratysławy jedynym miastem w Czechosłowacji gdzie tramwaje pomykały na szynach „setkach”. Kryzys lat osiemdziesiątych, a w szczególności braki pojazdów przystosowanych do „setek” wymusił niejako dołożenie trzeciej szyny. Łatwiej było dołożyć szynę niż przebudowywać całą skomplikowaną i jednorodną infrastrukturę. I tak powstały tramwaje na trzech szynach, które pomykają po dziś dzień. Po torowiskach suną pojazdy i te o rozstawie 1000 i te o rozstawie 1435 mm. I dziś już wcale nie chodzi o przywrócenie jednolitego systemu. Wymieniane podczas remontów torowiska nadal mają trzy szyny.
„Setką” oznaczoną jako linia nr 3 docieramy do Horní Hanychova, dzielnicy Liberca u podnóża Ještědu. Hasło dnia: trzymajmy się szyn, będzie przygoda!
Jeszted – czyli niezwykła budowla będąca przedłużeniem góry. 1012 m n.p.m.
Aby dojść do stacji kolejki gondolowej z pętli tramwajowej trzeba się przespacerować jakieś 10 minut. Lekko po dziesiątej pakujemy się do wagonika, który wygląda jak tramwaj na linie. Odprawa na bieżąco. Startujemy z wysokości 595 m n.p.m. Cała jazda to cztery minuty i mamy zdobyty drugi szczyt, najwyższy w Paśmie Jesztiedzko-Kozakowskim.
Szczyt przyozdobiony jest charakterystycznym, prawie stumetrowym „kosmicznym statkiem” gotowym do odlotu. Ten ponad czterdziestoletni, obrotowy hiperboloid to oprócz nadajników i anten także hotel, restauracja, taras widokowy i zdobywca kilku prestiżowych nagród architektonicznych. To także czeski kandydat na listę UNESCO. W środku budowli pełen kosmiczny odjazd na miarę socjalistycznej epoki. Przeglądając historyczne zdjęcia zwróciłem uwagę na pomysłową replikę tej budowli, którą można nosić jako nakrycie głowy. I już widziałem siebie jak idę na spotkanie z dyskami na Śnieżce w gustownej czapeczce z Jesztedu. Najlepiej gdyby świeciła diodami. A swoją drogą to Sudety nieźle „kosmicznie” potrafią natchnąć ludzi: na Śnieżce wbite latające spodki, na Jesztedzie statek kosmiczny i płaczący ufoludek. A jak dorzucimy do tego jeszcze Muchołapkę, Kompleks Riese to… nieziemskie góry można by rzec. Chyba drugich takich nie ma! Wczoraj, gdy patrzyliśmy ze Szrenicy na szczyt Ještědu ten ledwo majaczył na horyzoncie. Z Ještědu widok na Karkonosze był podobny. Ale w obu przypadkach piękny! Chyba znam Lenko następny nasz cel, ale zanim tam śmigniemy wracamy do atrakcji Liberca.
Ještěd (pol. Jeszted dawniej Jeszczed, niem. Jeschken lub Jeschkenkoppe). To najwyższy szczyt Grzbietu Jesztedzkiego.
Centrum nauki IQLANDIA i spacer po mieście Liberec
„Ludzie zazwyczaj spędzają tu 4 godziny”, nam zeszło sześć i to było zbyt mało bo – na pięciu piętrach było tyle atrakcji. Nowoczesne centrum nauki IQLANDIA z planetarium i interaktywnymi eksponatami pochłonęło nas bezgranicznie. Taka podróż przez historię ziemi, przez ludzkie ciało, przez zjawiska przyrodnicze, fizykę, nanotechnikę i kosmos. Tu można dotknąć, tam uczestniczyć, to poczuć, w tym wziąć udział. Tu trzęsienie ziemi, tu humanoid, tam pokaz dźwięku i ognia, a tu możesz zamknąć się w bańce mydlanej.
Rewelacja! Nawet nie wiem jak szybko zleciał nam czas i zastała nas 19-sta, czas zamykać. Nawet nie wiem kto się bawił lepiej: ja czy Lenka? Potem przeszliśmy się jeszcze wzdłuż Nysy Łużyckiej, przez znany nam już rynek, by posiedzieć na słynnym przystanku Davida Cernego, pod stołem w towarzystwie puszki fasolki, serdelków i musztardy.
Dziś wieczorem w rynku usadowiła się orkiestra, o razem z nią śpiewaczka operowa. I zrobiło się jak w Wiedniu podczas słynnego koncertu noworocznego. No potańczyć to raczej się nie udało, jednak wracając trafiliśmy na potupajke na wolnym powietrzu. Chyba jednak było już zbyt późno i byliśmy zbyt zmęczeni, by dać się wciągnąć do zabawy. Pozostało nam już tylko iść spać.
Rano, zaraz po śniadaniu, postanowiliśmy przejść się na spacer wzdłuż pobliskiego zoo i ogrodu botanicznego. Pogoda nie nastrajała i ustaliliśmy, że odpuścimy to z czego słynie nasze miasto, a skupimy się na tym czego w nim nie ma. Po drodze na dworzec odwiedziliśmy jeszcze bardzo realistyczny Park Dinozaurów znajdujący się na kilku piętrach.. w jednej z galerii handlowych. Jedni maja kina z 10-cioma salami, a Liberec ma Park Dinozaurów. Dziś sobota. Czeka nas dalsza podróż do fajnej bazy wypadowej.
IQLANDIA to nowoczesne centrum nauki z planetarium i setkami interaktywnych eksponatów.
Czym i jak podróżujemy?
Czym podróżujemy? Przede wszystkim koleją! To nasz sposób na „powiększenie świata” w którym teraz wszędzie jest blisko i szybko. A wystarczy zwolnić, troszkę poczekać, może nawet cofnąć się w jego postrzeganiu i nagle odległości staną się dużo większe, cele dalsze, sposoby przemieszczania trudniejsze, wszystko wokół ciekawsze, ludzie o.. faktycznie są jacyś inni ludzie!
Około 12-tej ruszamy z Liberca do Starej Paki. Ze Starej Paki mamy pociąg do stacji Kuncice nad Labem, który jedzie ok. pół godziny. Czym dalej jedziemy tym świat staje się większy. No muszę się przyznać, że na tę chwilę to nie mam pojęcia jak się ruszyć dalej z Kuncić. Te liczą niecałe 600 dusz, mają urząd gminy, pocztę, betoniarnię, wulkanizację i stację kolejową na rozgałęzieniu. Wszystko wskazuje na to, że lepiej będzie ostatnie 6 km pokonać piechotą, niż czekać 2 godziny na pociąg do V. No to sobie tak jadę i myślę, że lepiej będzie wysiąść stację wcześniej w Horni Branna, bo do V jest stąd tylko cztery kilometry. Po namyśle jednak decydujemy się wysiąść w Kunicach, bo po przy drodze do V jest gospoda, a my przecież będziemy głodni.
Jakież jest moje zdziwienie gdy na metropolitarnej stacji kolejowej Kuncice nad Labem oczekuje na nas pociąg specjalny relacji Kuncice nad Labem – Vrchlabi, który pokonuje tę sześciokilometrową trasę z jednym tylko przystankiem w miejscowości Podhuri. Zostajemy o tym fakcie poinformowani przez – jakże kogo innego jak nie zawiadowcę stacji. Tym sposobem o 15.30 jesteśmy u celu. Meldujemy się w samym sercu miasteczka w hotelu „Pod Labutem”, który… na menu, wizytówkach, papierze firmowym, ma łabędzia i gość co melduje też jest w stroju łabędzia. Tato, a wiesz, że mieszkamy w hotelu „Pod Łabędziem”- Bo labut to po czesku znaczy łabędź – zostałem poinformowany przez Lenkę… Podróże kształcą – pomyślałem 🙂
V jak Vrchlabi – dwa noclegi
A ileż to razy przejeżdżałem autem przez tę miejscowość pędząc na „dechę”do pobliskiego Szpindlerowego Młyna? I zawsze jak przejeżdżałem to ćwiczyłem w myślach wymowę nazwy tej miejscowości, bo fajnie brzmi – Vrchlabi. I zastanawiałem się nad wielkością tej metropolii, która na wjeździe od strony Trutnova ma dwa wielkie ronda i dwa duże markety. Obok jednego z nich stoi wielki jak na tę okolicę dworzec autobusowy. Nad tym ostatnim często zastanawiałem się: po cóż on jest taki duży w tej „wielkiej” miejscowości liczącej niecałe 13 tysięcy mieszkańców. Nie doceniałem wyraźnie jego możliwości i potencjału miasteczka. Dziś już wiem, że we Vrchlabi, tak powtórzę jeszcze raz: we Vrchlabi, jest ładny renesansowy pałac z parkiem i stawem. Drzewa w parku to nierzadko okazy przyrody (jak prawie w każdym szanującym się parku). Nieopodal pałacu jest barokowy klasztor augustianów, w którym znajduje się Muzeum Karkonoskie. Stąd łatwo trafić do zabytkowych domów tkaczy. I taką popołudniową rundkę zrobiliśmy, rundkę po Vrachlabi, tak po Vrchlabi, w międzyczasie planując następny dzień.
Vrchlabí (niem. Hohenelbe, łac. Albipolis, krkonošským nářečím Verchláb)
W czeskich Karkonoszach
Jest niedziela. Chwilę po dziewiątej siedzimy w autobusie do Pecu pod Śnieżką. Na tablicy we Vrchlabi mieliśmy na przestrzeni dwóch godzin do wyboru: 15 kierunków autobusem (m.in. 2 do Pragi, 4 do Szpindla) i jeden pociągiem (oczywiście do metropolii Kuncice). Nas interesował jeden kierunek: Pec pod Śnieżką. Stąd mieliśmy dostać się na najwyższy szczyt Republiki Czeskiej: Śnieżkę liczącą wg najnowszych czeskich pomiarów nie 1602 m lecz 1603 m n.p.m. Jako, że Lenka zdobyła na piechotę szczyt Śnieżki rok wcześniej w ramach KGP, przysługuje jej prawo korzystania z wyciągu. (dobre co?). I w ten oto sposób ok. 11.30 jesteśmy na szczycie. Pogoda nie rozpieszcza. Mamy ze sobą wszystkie ciepłe rzeczy, które ubraliśmy jadąc wagonikiem.
Po polskiej stronie mleko, po czeskiej niebo jest łaskawsze. Po polskiej stronie masa ludzi ciągnąca od Śląskiego Domu na szczyt, po czeskiej pustka. Kręcimy się trochę po szczycie, trzymając się czeskiej strony.Ze szczytu ruszamy w dół do Domu Śląskiego. Tam opuszczamy Polskę i idziemy niebieskim szlakiem w kierunku Luční Boudy. W połowie drogi spotykam kolegę Pawła (pozdrawiam jak czytasz) i wspólnie docieramy wspominając stare czasy do schroniska. Tu robimy mały przystanek (młoda dama wciąga szarlotkę na ciepło z bitą śmietaną, a ja obowiązkowego Parohacia). Warto odnotować, że w Lućni Boudzie znajduje się najwyżej położony browar w tej części Europy, zatem degustacja jego wyrobu jest niemal obowiązkowa. Stąd idziemy dalej niebieskim szlakiem wzdłuż ,najpierw strużki, później potoku do Boudy u Bílého Labe. Trasa piękna, pusta, wiedzie wzdłuż szemrającego potoku. Płynąca woda tworzy ciekawe kaskady i wodospady tym bardziej imponujące im bliżej Szpindlerowego Młyna. Cała trasa to 13 km. W Szpindlu byliśmy po siedemnastej, a we Vrchlabi? -A we Vrchlabi krótko po godz. 18-tej.
Śnieżka (cz. Sněžka, niem. Schneekoppe). Najwyższa góra republiki Czeskiej i Śląska. Liczy wg czeskich pomiarów 1603,3 m n.p.m.
Trutnov przystanek
Czas pożegnać Vrchalbi (tak, byliśmy we Vrchlabi) i hotel „Pod łabędziem”. Dziś poniedziałek, nowy tydzień nowe plany. Chwilę po dziewiątej mamy pociąg do metropolii Kuncice i całe osiem minut jazdy. Pociąg zamienia się na autobus (autobusowa komunikacja zastępcza). Z Kuncić jedziemy do dobrze znanego nam z zeszłorocznych wojaży, wielkomiejskiego jak na tę okolicę, Trutnova. Postanowiliśmy sprawdzić czy jest smok, bo jak się okazało podczas naszej ostatniej zimowej wizyty tutaj, zniknął gdzieś ze ściany Nowego Ratusza. Robimy też mały szoping na ul. Horskiej (przy dobrej pogodzie ładnie widać z niej Karkonosze) po czym młoda dama zjada velką jahodowo-vanilkową, toceną zmrzlinę. A potem to już wezwała nas stacja Trutnov, która dziś skojarzyła mi się z westernowym miasteczkiem, takim z salonem i kowbojami, na środku którego stał żelazny koń zapraszający nas w dalszą podróż.
Trutnov (niem. Trautenau). Centrum miasta znajduje się na wysokości 440 m n.p.m.
Teplickie Skalne Miasto
Wysiadamy na stacji Teplice nad Metuji Skaly. Stąd jest bardzo blisko do wejścia w Adrszpasko-Teplicki Narodowy Rezerwat Przyrody. Z przyjemnością zanurzyliśmy się na ponad trzy godziny w skalnych labiryntach. Niebieski szlak to sześciokilometrowa trasa pośród bram, baszt, wież, bloków, fantazyjnych form skalnych, jarów i wąwozów okraszonych florą (fauna pochowana, bo troszkę turystów na szlaku jest). Dziś niezbyt sprzyja nam pogoda i w okolicach zamku Strmen musimy zrobić przymusową pauzę chroniąc się przed przelotnym deszczem. Jednak w miarę pokonywania trasy z za chmur pojawia się słońce. W drodze powrotnej muszę wdrapać się jeszcze z „ciężkim garbem” (dobrze znane buty i sukienki małej Lady) po 300-tu ażurowych schodach prowadzących do ruin średniowiecznej warowni.
Teplické skalní město (pol. Teplickie Skalne Miasto, niem. Wekelsdorfer Felsen) to fragment Gór Stołowych.
Nachod -nocleg
„W Nachodzie nas już dobrze znają” tak przynajmniej twierdzi pani recepcjonistka z hotelu „U Beranka” mieszczącego się w samym centrum miasta. No tak muszą nas znać, bo przecież zatrzymaliśmy się tu rok temu i byliśmy jedynymi dziwakami bez auta z plecakami. No to czujemy się jak u siebie. Resztę popołudnia spędźmy- ku uciesze Lenki- na lodach i na pobliskim placu zabaw. Jest światowo: obiekt powstał z unijnej dotacji, a na skwerze słyszę jak dwójka dzieciaków porozumiewa się między sobą po angielsku. Można by rzec, że razem z Lenką to „prawdziwi beneficjenci” tej inwestycji. I taką beztroską kończy się nasz kolejny dłuuuugi dzień. Z Nachodu do Kudowy rozebrano kiedyś tory. Nie pozostaje nam nic innego jak przedłużyć sobie wakacje. Do takich wniosków dochodzę po wieczornych przemyśleniach przy planowaniu trasy.
Náchod (dawniej niem. Nachod). Został założony w połowie XIII wieku przez rycerza Hrona.
Česká Třebová
Mimo że miasto liczy niecałe 16 tys. mieszkańców jest jednym największych węzłów kolejowych w Czechach. Widać to od razu, bo na rozkładzie: Praga, Wiedeń, Kraków, Graz, Warszawa, Brno. Powiało światem, pociągi zapowiadane po angielsku, ruchome schody, książki na drogę, przed dużym dworcem fontanna, a w niej kula ziemska. No i ten niesamowity herb miasta: czarny, grzebiący w ziemi pazurem kogut z głową brodatego mieszczanina w kapeluszu – rewelacja! Ten herb to zapis legendy o pisarzu co zgubił ważną, miejską pieczęć. I za to miał zostać stracony. Pieczęć wygrzebał w śmieciach kogut, a zobaczyła to żona pisarza i tym sposobem ów nieszczęśnik został uratowany, a całe zdążenie znalazło się w herbie. Niezła historia, a to podobno tylko jedna z – trzydziestu pięciu innych o Českej Třebovej i okolicach
Česká Třebová (pol. Czeska Trzebowa, niem. Böhmisch Trübau). Miasto i jego okolice są czasami nazywane Českotřebovsko.
Zabreh u Jana Eskymo Welzla
A więc jesteśmy w Zabrehu, parówkowym miejscu, znanym jeszcze za sprawą postaci Jana Eskymo Welzla – „Czecha morawskiej narodowości”, podróżnika, poszukiwacz przygód i gawędziarza. Jego pomnik stoi tuż przy dworcu. – No to piątka Janie, ziomku nasz! To dobrze znana nam miejscowość, ale tylko z – przejazdu i reklamy. Ilekroć jeździliśmy autem na południe, Zabreh zawsze dobrze nam się kojarzył, bo po meczącej trasie Wrocław- Boboszów i dalej, za Zabrehem wpadamy na dwupasmówkę i potem już jest „prosto, szybko i bezpiecznie”. Ale punkt przy Zabrehu miał też w naszym slangu jeszcze inną nazwę, a mianowicie -miejsce tam gdzie jest reklama z „pożeraczem parówek”. Ogromny parówkowy smakosz, wymalowany jest na wjeździe od północy, na wielkich betonowych silosach – elewatorach. Ten logotyp wygląda tak: na czerwonym tle ulizany ładnie pan, w garniturze, elegancik pod krawatem, zajada, a właściwie wciąga dwie parówki. I ten napis: „Kostelecké uzeniny”. Taka czeska ta reklama, taka śmieszna, znana podobno na świecie jako reklama „Faceta z kiełbasą”, podobno z podtekstem. To dzieło, to stary poster zakładu przetwórstwa mięsnego założonego w 1917 roku (a więc 100 lat temu), największego w latach 90-tych producenta kiełbas w Czechach.
Zábřeh (niem. Hohenstadt).
Mała, kolejowa refleksja
To nasze drugie takie wakacje, kolejowa włóczęga wokół Sudetów. Możliwa dzięki przywracaniu zamkniętych linii kolejowych po polskiej stronie, bo jeśli chodzi o sąsiadów to: Czesi mają najbardziej „gęstą” sieć kolejową w Europie, a przy tym sprawną! Takie stacyjkowo – kolejkowo w skali 1:1 w którym możemy brać udział. Bez pendolino, pięknych dworców z nieczynnymi toaletami, ale za to Herbertem, Orinem, Piszczałką (nazwy pociągów). Bez spóźnienia, prawie wszędzie i z prawdziwym zawiadowcą stacji! Z małych stacyjek, pośród pagórków, wzdłuż rzek, miast i miasteczek. Tu nadal, wjeżdżający na stacje pociąg wita i żegna podniesionym lizakiem zawiadowca stacji. Wychodzi z domku, zakłada czapkę kolejarską, czasem pręży pierś i podnosi kolejarski lizak. Tu nadal zdarza się, że listy przewozi się pociągiem. Czasem skład to kilka wagonów takich z przedziałami (trasa Zabreh – Jesenik), czasem tylko jeden mały, krótki wagonik (Kuncice nad Labem – Vrchlabi).
A jak to chodzi? -Ano tak dla przykładu: ze stacji Teplice Skaly odjeżdżamy o 17.26 do stacji Teplice nad Metují (niecałe 2 tyś. mieszkańców) skąd za sześć minut mamy odjazd do Nachodu. Na stacji Teplice stoimy sześć minut i w tym czasie odjeżdżają trzy różne pociągi do: Broumova (8 tyś. mieszkańców), Starkoča (300 osób (!) i Trutnova (31 tyś. mieszkańców). Nieźle chodzi to stacyjkowo!
Ramzová 762 m n.p.m. – jedna z najwyżej położonych stacji kolejowych w Czechach
Stacja Zabreh położona jest na wysokości 285 m n.p.m. Teraz „osobnym vlakiem”- takim składem z prawdziwymi przedziałami i konduktorem wymieniającym się na każdej stacji pocztą, będziemy wspinać się do jednej z najwyżej położonych stacji kolejowych w Czechach- Ramzovej (762 m n.p.m). Niemal pusty skład toczy się powoli w górę, kołysząc się na zakrętach najpierw wzdłuż rzeki Morawy, by za browarem Holba w okolicach Hanusovic odbić w prawo i dalej wspinać się wzdłuż potoku Branna. Stacja Ramzova to wioska licząca 11 mieszkańców położona na wysokości 762 m. n.p.m (dla przypomnienia Harrachov-Mýtiny to 740 m n.p.m). Tu geograficznie zaczyna się Śląsk, a kończą Morawy. Tu z jednej strony przełęczy są Góry Złote (czes. Rychlebské hory), a z drugiej Wysoki Jesionik (czes. Hrubý Jeseník). Dzisiaj miejscowość jest pusta, w sezonie zimowym raczej tłoczna, za sprawą stacji narciarskiej i znajdującego się tu wyciągu krzesełkowego, który wyniesie nas jeszcze 600 m w górę, na szczyty Wysokiego Jesonika, a konkretnie na Serak.
Hop i Šerák – 1351 m n.p.m.
Chwilę musimy poczekać, aż zostanie włączony wyciąg. Oprócz nas nie ma tu nikogo. I tak sami, na wyciągu, całe 3 km i 600 m w górę, siedzimy, jedziemy, podziwiamy widoki, „wspinamy się”. Wysiadamy na 1305 m i pozostaje nam niewielkie podejście pod szczyt i znajdujące się w jego okolicy schronisko. Mamy 1351 m n.p.m. naszą czwartą górę na tym wyjeździe. Od dziś nazywaną Serkiem, no bo skoro był Pasztet (Jeszted), Szpinakowy Młyn (Szpindlerowy Młyn) to może być i Serek. Schronisko Chata Jiřího na stoku góry Šerák skutecznie zaspokoiło nasze kulinarne skojarzenia. Pozwoliło też przeczekać załamującą się pogodę. Przez okno obserwowaliśmy jak po polskiej stronie, przez Przedgórze Sudeckie przewalały się ciężkie ołowiane chmury. Niestety, my także nie uchroniliśmy się przed deszczem. Ten dopadł nas w powrotnej drodze. A potem, a potem na chwile wyszło słońce i pokazała się piękna tęcza. – Lenko chyba widzę Ślężę w tych przebłyskach. – No i Morze Bałtyckie też! – dorzuciła Lenka.
Šerák (niem. Hochscha) leży na historycznej granicy Moraw i Śląska.
Slezský Semmering
W niedalekiej Austrii jest taki obiekt UNESCO co nazywa się Linia Kolejowa Semmering. Kiedyś go oczywiście odwiedziliśmy i obfotografowaliśmy. Byliśmy w muzeum, dostaliśmy mapki, zniżki i takie tam zachęty, by spędzić wokół linii kolejowej jak najwięcej czasu. Linia rzeczywiście przepiękna, na żywo jak i na makiecie. I do tego te pomarańczowe pociągi OBB mknące na wiaduktach, tunelach ech – jak w kolejce PIKO.
Dzisiaj przejechaliśmy „Slezskym Semmelingiem” i postanowiliśmy zrobić takie małe porównanie z pierwowzorem z Austrii, i wyszło nam że:
„Linia kolejowa Semmering to kolej górska prowadząca z Gloggnitz (442 m n.p.m) przez Semmering (896 m n.p.m.) do Mürzzuschlag (670 m n.p.m.). Została zbudowana w latach 1848?1854. Trasa przebiega przez Alpy Styryjskie; na jej trasie znajduje się 15 tuneli (najdłuższy liczy 1,5 km), 16 wiaduktów (kilka dwupiętrowych), ponad sto ceglanych i jedenaście żelaznych mostów oraz XIX-wieczne stacje kolejowe i dworce. Różnica wysokości wynosi 454 m. Długość trasy to 41 km. W ostatnich latach muzeum w Semmering odwiedza średnio 13 tyś. osób”.
„Linia kolejowa „Slezsky Semmering” to kolej górska prowadząca z Hanusovic (395 m n.p.m) przez Ramzová (762 m n.p.m) do Jeseníka (460 m n.p.m). Została zbudowana w latach 1883-1888. Trasa przebiega przez Sudety Wschodnie. Kolej, przecina kilka dolin i tworzą nad nimi zapierającą dech w piersiach krzywą przechodzącą przez wiadukty, których tylko na terenie Horní Lipová jest aż sześć. Różnica wysokości wynosi 367 m. Długość trasy to 66 km. Na stacji Horní Lipová znajduje się niewielkie muzeum poświęcona fragmentowi tej ciekawej linii kolejowej oznaczonej nr 292.”
Wniosek: no wypada to całkiem nieźle w tym porównaniu. Trzeba budować makietę! 🙂
Slezský Semmering – horská železnice v Jeseníkách. Opisałem ją osobno >>> tutaj
Jesienik – nocleg.
Całą trasę z Ramzovej do Jesenika leje. Teraz też leje i musimy przeczekać ulewę na dworcu. Czeskie Vlaky chyba płaczą za nami, dziś to ostatnia noc przed zjazdem do Polski. W ogóle to smutno, w hotelu pusto i w mieście pusto. Mimo, że sierpień, wakacje, sezon, a tu pusto. Robimy rundkę wokół rynku i nie pozostaje nam nic innego jak iść spać. To był naprawdę długi i fantastyczny dzień. Oby jutrzejszy był komunikacyjnie tak dobry jak połowa dzisiejszego. Na tę chwilę wiem, że jutro dojedziemy do Głuchołaz, bo docierają tam czeskie vlaky. Tak, Czesi najwyraźniej wydzierżawili fragment trasy kolejowej przez Polskę, by realizować swoje własne połączenia z Krnovem (25 tyś. mieszk.), Bruntalem (20 tyś. mieszk.) i innymi małymi miejscowościami po drodze. Na tę chwilę mam obawy jak przedostaniemy się z Głuchołazów (15 tyś. mieszk.) do Nysy (45 tyś. mieszk.). Oczywiście mamy już wstępne deklaracje od obserwujących nas, że „podrzucą jakby co”, ale – ale chyba w tej przygodzie nie o to chodzi! Są też poważne ostrzeżenia: „w Głuchołazach będzie ciężko”. Ano zobaczymy.
Jeseník ( do 1947 czes. Frývaldov, niem. Freiwaldau, pol. Jesionik dawniej Frywałdów, Frywałd).
Mikulovice – Głuchołazy – Nysa
Pyszne śniadanie przygotowały nam panie w tym pustym hotelu. Jakież było moje zdziwienie gdy na stole zerkało na mnie m.in. ułożone na malutkim talerzyku przekrojone jajko na twardo z odrobiną paszteciku z kawałeczkiem kiszonego ogóreczka przyozdobionego szczypiorkiem. Dzizas, komu się chciało tak misternie to wszystko przyrządzić? Tak niezwykle to wszystko pokroić, poukładać, podać? Jakby co najmniej w tym pustym hotelu przebywał sam książę Cysorz Franciszek Józef ze swoją córką Gizelą. Brawo!
Punktualnie po dziewiątej jesteśmy na dworcu, zresztą jakoś tak się składa, że podczas tej podróży zawsze pociąg mamy kilka minut po dziewiątej. Chwilę później mijamy Mikulovice – ostatnią stację przed Polską. Za oknem piękne słońce, snopki słomy poukładane w wielkie krążki a w tle Jeseniki. Czy to już Polska? Czy już wjechaliśmy do Polski? Kiedy będzie Polska? – Lenka jest wyraźnie podekscytowana powrotem do domu. I ja także, bo przez te widoki ściętego zboża przypomniała mi się taka scenka: Franek Dolas tuż po tym jak wypadł z samolotu, zobaczył tabliczkę z napisem Lublin i zaczął biec przez złote łany zboża w romantycznym uniesieniu, z radości że wreszcie wrócił do domu- Tato, wysiadamy! – musiałem się ocknąć, bo wjechaliśmy na stację Głuchołazy.
Wielki ten budynek stacji, a ten czeski pociąg jakiś taki mały. Poza nim i nami nic tu nie ma. A nie, jest czeski konduktor i polska zawiadowca stacji. Chwilę później zostajemy sami, bo pociąg odjeżdża. Pusto. Nic. Cisza. Dużo torów, perony i nic. O jakie piękne opuszczone semafory! One oddają ducha tej stacji i stanu tego miejsca. Idźmy je sfotografować. Poszedłem na koniec peronu (trudno przez jego ruinę dostrzec gdzie ma koniec) i w tym momencie ktoś drze ryja (celowo tak piszę, bo ktoś kto tak się drze musi mieć ryja): -kto wam pozwolił tam wejść? -Tam nie wolno!, -Zaraz dzwonię po policję! Szok, przeżywam (pierwszy dziś szok/nokaut kulturowy).
Zapamiętałem to tak: godz. 10.01, Głuchołazy, Polska. Polska rzeczywistość. Najpierw zdrowy ochrzan od zawiadowcy stacji, że łazimy po tym skansenie bez opieki i depczemy trawę. Bo pani ma ręce pełne roboty, bo ma całe trzy pociągi na dzień do odprawy i to pociągi z/do Czech więc chętnie pokłapie na turystów. Też bym z nudów kłapał, ale raczej coś im opowiedział, doradził, podpowiedział, zaopiekował, przygarnął…
A potem szok/nokaut nr 2: nasz pociąg do Nysy, który widnieje na rozkładzie jeździ tylko w weekendy i święta, a dziś jest środa. Dobrze pokazywała to aplikacja Bilkom, z której zawsze korzystamy, odkąd podejrzałem ją u konduktorów. Nie zawiodła nas nigdy. Świetnie pomaga zaplanować trasę. Zatem można się zapytać: -to co tu robisz? – Ano zaufałem wujkowi Google. On pokazywał,(zawsze to jakaś nadzieja), że pociąg z Głuchołaz do Nysy wystartuje dziś o dziesiątej z kawałkiem. Nie wystartował Wuju! – I co teraz tato?
Za szybą stacji jest reklama TAXI i nr telefonu. Dzwonię, odbiera starszy z głosu gość. Pytam: za ile Pan pojedzie do Nysy (20 km) na dworzec PKS?
– 80 zł!
– Dam 50 i jedziemy (jest się w końcu po azjatyckiej szkole ubijania interesów).
– To se jedź! – i się rozłączył.
Szok/nokaut nr 3. Życie to jest walka. No dobra, nie ma alternatywy trzeba przyjąć warunki przeciwnika. Widać, że jest monopolistą. Dzwonię pokornie jeszcze raz: -Za 60 zł pojadę tylko wyjdź na koniec drogi, bo tam są takie „kocie łby” i dziury, że szkoda mi samochodu. -Ok. Proszę Pana, Jaśnie Pana Kierowcy, Wybawcy, Zbawiciela. Nawet sam załaduję te nasze bagaże do bagażnika. Ale nie przewidziałem tego, że dostanę zdrowy opierdziel: za trzaskanie klapą w ałdi Jaśnie Wielmożnego Pana Kierowcy Taksówkarza. A na koniec dostałem, zupełnie gratis, szczerą diagnozę mojej osobowości: -Pan to musi być bardzo chytry, bo ludzie którzy się targują są chytrzy.
Chytry, nie chytry. Ważne że jesteśmy na dworcu PKS w Nysie. Ufff…
Głuchołazy (dawniej Kozia Szyja, Cygenhals, czes. Hlucholazy, niem. Ziegenhals, także Bad Ziegenhals, łac. Capri Collum).
Kłodzko Główne i Kłodzko Miasto
Z Nysy zabrał nas bus „Jastrząb” z Jastrzębia Zdrój pędzący do Kudowy z nową dostawą kuracjuszek. A w środku jesteśmy my, pędzący już do Kłodzka. Co za szalony poranek! Opolszczyzna nie była dla nas zbyt łaskawa. Na szczęście jest Kłodzko. Wrócił spokój i przewidywalność.
Tradycyjnie już idziemy na most i pod twierdzę. Niestety dziś czas nie pozwala nam na wybranie się na jakąkolwiek trasę, poza – trasę kolejową. Zatem pokręciwszy się to tu, to tam, idziemy na dworzec Kłodzko Główne, skąd pojedziemy trasą 286 do stacji Wałbrzych Główny. Trasa nr 286 kandyduje bowiem do miana najpiękniejszej trasy kolejowej w Polsce. Podobno nawet jest konkurs na nazwę dla tego odcinka. My nazwiemy ją po swojemu: „Kłodzko-Wałbrzyski Semmerlingiem”
Kłodzko (tuż po wojnie Kładzko, łac. Glacium, Glacensis urbs, Glocium, niem. Glatz, dial. Glooz, czes. Kladsko)
Linia kolejowa Kłodzko Główne – Wałbrzych Główny
Dzisiaj przejechaliśmy „Linią kolejową 286” i postanowiliśmy zrobić takie małe porównanie z pierwowzorem z Austrii oraz ze „Slezskym Semmering” i wyszło nam że:
„Linia kolejowa Semmering to kolej górska prowadząca z Gloggnitz (442 m n.p.m) przez Semmering (896 m n.p.m.) do Mürzzuschlag (670 m n.p.m.). Została zbudowana w latach 1848?1854. Trasa przebiega przez Alpy Styryjskie; na jej trasie znajduje się 15 tuneli (najdłuższy liczy 1,5 km), 16 wiaduktów (kilka dwupiętrowych), ponad sto ceglanych i jedenaście żelaznych mostów oraz XIX-wieczne stacje kolejowe i dworce. Różnica wysokości wynosi 454 m. Długość trasy to 41 km. W ostatnich latach muzeum w Semmering odwiedza średnio 13 tyś. osób”.
„Linia kolejowa Slezsky Semmering to kolej górska prowadząca z Hanusovic (395 m n.p.m) przez Ramzová (762 m n.p.m) do Jeseníka (460 m n.p.m). Została zbudowana w latach 1883?1888. Trasa przebiega przez Sudety Wschodnie. Kolej, przecina kilka dolin i tworzą nad nimi krzywą przechodzącą przez wiadukty, których tylko na terenie Horní Lipová jest aż sześć. Różnica wysokości wynosi 367 m. Długość trasy to 66 km. Na stacji Horní Lipová znajduje się niewielkie muzeum poświęcona fragmentowi tej ciekawej linii kolejowej oznaczonej nr 292.”
„Linia kolejowa 286 to kolej górska prowadząca z Kłodzka Miasto (226 m n.p.m.) przez m.in. tunel pod Świerkową Kopą (549 m n.p.m.) do stacji Wałbrzych Główny (507 m n.p.m.). Została zbudowana w latach 1876-1880. Trasa przebiega przez Sudety Środkowe; na jej trasie znajdują się 3 tunele (tunel pod Małym Wołowcem liczy 1601 metrów i jest najdłuższym tunelem w Polsce ), 2 mosty i 8 wiaduktów oraz XIX-wieczne stacje kolejowe i dworce. Różnica wysokości wynosi 323 m. Długość trasy to 52 km.”
Wniosek: no wypada nieźle, tym bardziej że cała trasa to jedno wielkie muzeum. Dobrze byłoby wytyczyć szlak pieszy z dobrymi punktami widokowymi na infrastrukturę kolejową. Dodatkową atrakcją byłyby przejścia przez nieczynne, równoległe tunele w Świerkach i pod Małym Wołowcem. Wielką atrakcją jest fakt, że jadąc „Kłodzko- Wałbrzyskim Semmeringiem” z okien pociągu możemy zobaczyć kilka szczytów z Korony Gór Polski: Szczeliniec Wielki, Wielką Sowę, Waligórę i Chełmiec.
I tak sobie jedziemy, i patrzymy i filozofujemy. Udało nam się pstryknąć dwa szczyty należące do Korony Gór Polski: Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych i Waligórę w Górach Kamiennych.
Trasa Wałbrzych – Wrocław
W Wałbrzychu Głównym kupujemy bilet do Wrocławia. Ponieważ nigdy wcześniej nie byliśmy na stacji Wałbrzych Miasto postanawiamy wyskoczyć choć na chwilę i ją obejrzeć, a przy okazji odwiedzić pobliską lodziarnię. Następnie znów wsiadamy w pociąg, by wysiąść z niego na stacji Świebodzice. Tu postanowiliśmy zatrzymać się na obiad. W Świebodzicach dosłownie wyskakuje się z pociągu, bo stacja ma takie niskie perony, a na dodatek jest na zakręcie. Śmiesznie to wygląda, bo pociąg krzywo stoi – niekorzystnie dla wsiadających i wysiadających. A na obiad, no cóż? -a jakże inaczej: pierś z kurczaka, z frytkami i ozdobami czyli dobrze znany Smażeny kureci riżek z hranolkami a oblohą. Jakoś Lenka nie może rozstać się z czeskim menu. A w ogóle to siedzimy pod parasolem Krakonoš pivo z hor. Przypadek?
Wałbrzych (niem. Waldenburg, śl-niem. Walmbrig, Walmbrich, czes. Valdenburk, Valbřich)
Podsumowanie II kolejowego wypadu
Przez siedem sierpniowych dni 2017 r. przejechałem z ośmioletnią córką, dwudziestoma pociągami, ponad 750 km wokół Sudetów. Odwiedziliśmy kilka miejscowości m.in. Szklarską Porębę, Liberec, Vrchlabi, Trutnov, Nachod, Jesenik, Kłodzko. Zdobyliśmy kilka wysokich szczytów: Szrenicę, Jeszted, Śnieżkę i Serak oraz Skalne Miasto. Całą trasę staraliśmy się pokonać vlakami i koleją wszędzie tam gdzie było to możliwe. Z Głuchołaz do Nysy gnaliśmy taksówką, a trasę z Nysy do Kłodzka pokonaliśmy busem tylko dlatego, że nie mieliśmy „kolejowej” możliwości. Powiększyliśmy świat wokół i dostrzegliśmy to co mamy na wyciągnięcie ręki. Sebastian Mierzwa 2017 r.
Zupełnie na marginesie. Ile to pozytywnych rzeczy wniosła dla mnie ta kolejowa eskapada? – wyliczając, pobieżnie, po kolei:
- do tej pory (luty 2020 r.), jeszcze dwa razy pojechaliśmy z Lenką w świat. W obu przypadkach były to podróże koleją w Karpaty i na Ukrainę; >>> podróże koleją tutaj
- zainteresowałem się sudeckimi liniami kolejowymi spędzając kilka weekendów na ich poznaniu i dokumentacji; >>> artykuły tutaj
- przeżyłem niespotykaną, jesienną przygodę w czeskim vlaku; >>> przygoda tutaj
- spędziłem fantastyczny weekend zimowy na Jesztedzie;
- spędziłem fantastyczny weekend zimowy na Seraku;
- z przyjemnością wracaliśmy wspólnie na szlaki Adrszpadzko- Teplickich Skał; >>> tutaj
Ale najważniejszą rzeczą jest to, że mogliśmy ten czas spędzić razem!