Sam nie wiem jak to przejechałem w dwa tygodnie. Bałkański trip: Serbia – Czarnogóra – Kosowo – Macedonia – Albania – Grecja – Bułgaria – Rumunia

Granica węgiersko – serbska w okolicach Szegad. Tu póki co zawsze jest niewesoło. Tak na godzinkę pseudo relaksu przy niejednym papierosku. Nic dziwnego, Serbia to zewnętrzna granica Unii. Zawód celnika stacjonarnego ma się tu dobrze i nic nie wskazuje, że wkrótce się to zmieni. Zresztą i ostatnio Węgrom się włączyło ostrzejsze i powolniejsze sprawdzanie na wjeździe do Unii. Standardem jest otwieranie bagażnika i powolne weryfikowanie dokumentów. Tak jakby gra na zmęczenie podróżnego. Odstać swoje trzeba.

W kolejce do Serbii

Most na rzece Cisa w Nowym Knezevacu, tuż za granicą z Węgrami. Jest pierwszym mostem na serbskim odcinku rzeki. Rzeki której nazwę zarówno u jej źródeł jak i przy ujściu zapisuje się cyrylicą.

Тиса wypływa na Zakarpaciu, w Czarnohorze,  w okolicach Rachowa. Czekaliśmy tu, nad jej brzegiem, z Lenką ponad dwie godzina na busa do Sołotwyna. Tylko dzięki życzliwości kierowcy zmieściliśmy się do ubitej jak konserwa marszrutki. Tisa/Тиса płynie też pod granicznym, drewnianym, skrzypiącym mostem prowadzącym do rumuńskiego Syhotu Marmaroskiego.  Płynie też obok Săpânțy tej z wesołym cmentarzem. Potem ociera się o Słowację w pobliżu stacji kolejowej Czerna nad Cisą skąd odchodzi smutny pociąg do ukraińskiego miasta Czop. Na stacji w Czernej wisi okropne malowidło: ruscy, albo inni komuniści na czołgu wjeżdżają do Pragi. Niby w 1945 roku, ale równie dobrze mógłby być to 1968 rok. Brrr!!! Ta Czerna to klasyczne zadupie czczące upiory. To pierwsza, albo ostatnia stacja w Unii Europejskiej jadąc z lub do Ukrainy.

Potem Tisza wpada do Węgier i płynie do Tokaju wciągając Bodrog. Na moście skąd widać jak łączą się obie rzeki widziałem kiedyś w sobotni wieczór dwie czterdziestki na wysokich szpilkach i obcisłych sukienkach degustujące z gwinta  szamorodni lub aszu. Wąska barierka robiła za barek. W pewnym momencie jedna z butelek spadłą do rzeki i zamiast usłyszeć plusk usłyszałem donośne a kurva! Polki pomyślałem. Nic bardziej mylnego, bo jak się okazało węgierki przeklinają w krytycznych sytuacjach dokładnie tak samo.

Tisza wylewała pod Hortobagy – bezkresnej równinie porośniętej trawami. Tisza dała nazwy dziesiątkom miejscowości węgierskich. Tych wszystkich tiszacośtam, by wreszcie wpłynąć na terytorium Serbii. Właśnie tu gdzie teraz jestem, nad rzeką gdzie toczy się tyle życia, ale i nieżycia. Patrzę na psa z zagryzionym gołębiem w pysku i wędkarza odcinającego rybie głowę. Jestem w Serbii.

Jeszcze przed Belgradem Тиса wpadnie do Dunaju. 

Most na rzece Cisa w Nowym Knezevacu. Serbia

Autostrada A2 W drodze na południe.

Serbska autostrada. Idealna w drodze na południe kraju.

Gdzieś tak za połową Serbii zatrzymałem się w niewielkiej miejscowości Mrčajevci. Zachciało mi się chleba z masłem, pomidorem i solą. Nie miałem nic z tych rzeczy oprócz kilku euro. Była sobota. Ruchliwe i gwarne Mrčajevci wydało mi się idealnym miejscem na spełnienie zachcianki. Najpierw kantor. Jest kantor. W garści ściskam serbskie papierkowe dinary. Nic mi niemówiące nominały wymieniam na dorodne, pachnące pomidory. W pobliskiej piekarni kupuję świeże pieczywo. Sprzedawca chyba pyta czy chcę pokroić ten jeszcze ciepły chleb. Instynktownie kiwam głową – Tak! Jego nóż rozcina chrupką skórkę. Od samego dźwięku dostaję ślinotoku. Jeszcze masło i sól w spożywczym obok i mam komplet. Wszystko ogarnąłem na odcinku 50 metrów głównej drogi w Mrčajevci w gęstym tłumie kupujących. Idealnie! Teraz pozostaje skryć się gdzieś na poboczu i oddać się smakom dzieciństwa co też chwilę później czynimy. 

Chleb z masłem i pomidorem. Tak zapamiętam Cię Serbio.

Monaster Studenica, a właściwie jego najbliższa okolica. Znalazłem się tu poszukując ujęcia zabudowań klasztornych z góry. Nie wiem skąd się wziął ten nieznajomy. Wyszedł gdzieś po prostu z pobliskiego lasu, by znaleźć się w tym kadrze. Nasze drogi przecięły się idealnie. Ja, monaster i starzec podpierający się cienkim kijaszkiem. Górska, prowincjonalna Serbia w całej okazałości.

Na drodze przy monasterze Studenica

W hotelu pod Novi Pazar jest pokaźna restauracja, a nawet kilka. Odbywa się tu wiele wesel jednocześnie. Po dziewiętnastej zaczynają schodzić się odświętnie ubrani zaproszeni. Jesteśmy i my, zmęczeni drogą. Restauracje pęcznieją, ale nie przeszkadza to ugościć innych przyjezdnych w tym również i nas. Coś byśmy zjedli. Kelner przynosi menu i zaczynamy przebierać. A gdzie jest karta alkoholi proszę szanownego pana? Bo ja mam chęć na lampę wina, a mój przyjaciel napiłby się piwa. Przykro mi- słyszę- w tym lokalu nie sprzedajemy alkoholu. Jak? – chce mi Pan powiedzieć, że ci wszyscy ludzie podskakują tam, i tam oraz tam też tak zupełnie bez procentów? – Tak! – odpowiada i dodaje – mamy pyszne desery i ciasta. Polecam!

Jesteśmy wśród Boszniaków w Sandźaku. Siedzimy i jemy ciasto. Rozglądamy się wokół. Nie podskakujemy.

Para młoda. Serbia
W kolejce do Czarnogóry

Kilka kilometrów za serbsko-czarnogórską granicą płoną śmieci, a właściwie wielkie składowiska odpadów tuż przy drodze. Wygląda to tak, że śmieci wysypuje się wprost do górskiej doliny i podpala. Nikt tego nie gasi, nikt się tym nie zajmuje. Zmieszane odpady płoną zasnuwając gęstym dymem niebo. To „zielona” Czarnogóra, tak to ta Czarnogóra, która dziesięć lat wcześniej chwaliła się, że chce być taka czysta. Mam cię Czarnogóro! Wiem, że śmieci chowasz w górach. Wiem też, że za każdym razem kiedy zobaczę cię czystą będę widział ten cały ukryty w górach syf.

Składowiska śmieci w Czarnogórze. Nie wiem czy legalne, czy nielegalne. Faktem jest, że ukryte w górach i paskudne.

Pierwsze chwile w Republice Kosowa na poboczu drogi R106 tuż za granicą z Czarnogórą. Czasem widać tabliczki informujące aby nie wchodzić do lasu bo miny. Dlatego stoimy na ubitym poboczu. Tam w dole rozciąga się kraina zwana Metochią. Faktycznie równina wygląda na wartą rywalizacji wobec pobliskich, wysokich, nieprzyjaznych gór.

1600 m n.p.m. Granica czarnogórsko – kosowska

Międzynarodowe siły pokojowe NATO KFOR w Kosowie strzegą terenu klasztoru serbskiego kościoła prawosławnego przed Albańczykami, a więc przed okolicznymi mieszkańcami. Ci stanowią etniczną większość i przy nadarzającej się okazji chętnie pozbyliby się serbskiej budowli. Na listę UNESCO monastyr został wpisany w 2004 roku, a od 2006 roku widnieje jako zagrożony. Dlatego świeci się na liście na czerwono. Aby dostać się w jego okolicę trzeba pokonać kilka posterunków gdzie widok uzbrojonych żołnierzy jest standardem. Aby wejść na teren klasztoru należy okazać dokumenty, plecak zostawić w posterunkowej „recepcji” i odebrać stosowny identyfikator.

Jeden z posterunków otaczających monastyr
Unescowa tablica oraz identyfikator upoważniający do wejścia na teren klasztoru
Unescowa tablica i identyfikator umożliwiający wejście do klasztoru

Nieżyjący bohaterowie Armii Wyzwolenia Kosowa (UÇK) mają swoje pomniki w niemal każdej miejscowości.

Kosowo, wojenne pomniki

c.d.n.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj