Obloha. Czyli jak Polak z Czechem dwadzieścia pięć lat temu.

Lato 1993. Czechy, Opoćno. Hotel Holub. Rekonwalescencja po trudach pierwszej, miesięcznej wyprawy autostopem na zachód Europy. Mieszkamy w prawdziwym hotelu, takim z łóżkami, pokojami i restauracją na dole. Po prawie trzydziestu dniach położę się najnormalniej w świecie do łóżka. Nie będę spał w namiocie, na karimacie czy na plaży. Dziś będę spał w łóżku takim z pościelą. Bo w Czechach jest jeszcze tanio. Stać na taki luksus nawet autostopowicza z Polski. Nocleg w pokoju dwuosobowym kosztuje tylko 150 koron od głowy. Zanim pójdę spać zejdę do restauracji by coś zjeść i wypić.
Rozsiadam się wygodnie na hokerze przy barze i proszę kartę dań. Kelner podaje ją szybko. Długo zastanawiam się co też wziąć? Bo jak w kieszeni pusto to i wybór niewielki. Po wnikliwej analizie okazuje się, że w moim zasięgu finansowym są tylko hranolky (frytki) za 8 koron. Ale niżej jest też tajemnicza pozycja: hranolky z oblohą za 10 koronek. Czymkolwiek jest obloha- pomyślałem- podniesie wartość kaloryczną posiłku. Panie barmanie, zamawiam!
– Poproszę frytki z oblohą jeden raz.
No i w końcu są: hranolky jak się patrzy, porcja całkiem całkiem, wygląda obiecująco. Przyozdobiona jest odrobiną pietruszki i kunsztownym „wycinkiem” z marchewki, takim w kształcie kwiatka. Ładnie to wygląda, ale czegoś mi tu brakuje.
-Przepraszam bardzo pana, panie barmanie. Zamawiałem hranolki z oblohą, a nie widzę oblohy. Może się pan pomylił i podał mi nie moje danie?
Barman spojrzał na mnie, potem na talerz, wskazał palcem i powiedział:
-No ta pietruszka i marchewka to jest właśnie obloha. Najprawdziwsza!                             -Aha! -rozumiem.