Jest czwartkowy, późny, listopadowy wieczór. Karlowe Wary. Spędzamy czas na przedmieściach miasta, w takiej osiedlowej gospodzie „Jednost”. Poza nami w całej pijalni piwa jest jeszcze sześciu lekko podchmielonych Czechów. Ukraińcy? – pytają gdy słyszą nasze rozmowy kiedy wchodzimy. – Niet Ruskie! Przyszliśmy kupić waszą gospodę*
Karlowe Wary, co by tu robić? Uwierzcie mi jest co!
Chwilę później barman podaje świeżuteńkie piwo Gambrinus i kofolę dla małolatów. Możemy się rozsiąść i zaplanować następne dni pobytu w tej nieznanej nam do tej pory okolicy.
Karlowe Wary i Klinovec. Dzień pierwszy
Rankiem jedziemy miejskim autobusem do centrum, by pospacerować trochę po wyludnionym o tej porze mieście. Centrum spowite jest jeszcze poranną mgłą i niewiele się tu dzieje. Jest raczej pusto.
Można by rzecz: nic dziwnego o tej porze roku. Ale nie, podobno przed napaścią Rosji na Ukrainę, przed covidem, przed aneksją Krymu były tu tłumy, tłumy Rosjan. Bowiem to oni upodobali sobie to miasto. Już za czasów ZSRR przyjeżdżali tu licznie popijać leczniczą wodę. Po rozpadzie Związku Radzieckiego i podziale Czechosłowacji Rosjanie nadal chętnie odwiedzali dobrze znane sobie strony. Z czasem wrośli w to miasto. Zaczęli tu mieszkać, kupować nieruchomości, inwestować.
Karlove Vary. Rosjan tutaj wielu
Zaczęli zmieniać obraz tego miejsca. I nie była to rosyjska klasa średnia, choć i ta tłumnie odwiedzała dolinę rzeki Tepla. Byli to zamożni Rosjanie jakich wielu na świecie. Stąd w Karlowych Warach sklepy najlepszych światowych marek, znane hotele, wszędobylska cyrylica. XIX wieczne fasady, kolumny zdobiące pawilony i złote żyrandole sprawiały, że Rosjanie mogli się poczuć jak w jednym z pałaców Carskiego Sioła.
Mówi się, że 80% kamienic w centrum należy do nich. Faktem jest, że z Moskwy do Karlowych Warów przylatywały cztery samoloty tygodniowo.
Idziemy wzdłuż rzeki Tepla
Mijamy kolejne źródła cudownych wód mineralnych. Pierwszym napotkanym ujęciem jest Sadovy Pramen, który tryska pod żeliwną Kolumnadą Parkową. 47 stopni ma ta lecznicza woda i smakuje jak smakuje. Ważne, że pomaga na różne boleści odwiedzającym to miejsce kuracjuszom.
Chwilę później jesteśmy przy kolejnych, pięciu źródłach Kolumnady Młyńskiej. Osobiście nie jestem koneserem wód zatem raczej obserwuję raczących się tym specyfikiem.
W okolicach kościoła św. Marii Magdaleny jest kolejne źródło w Zamkowej Kolumnadzie. Stąd już kilkadziesiąt metrów do Kolumnady Vridelny. Oprócz licznych ujęć leczniczej wody wybija tu sporych rozmiarów naturalny strumień wodny zwany Źródłem nr 1. To prawdopodobnie prapoczątek źródlanych historii. Istny gejzer pośród obłoków pary strzelający w górę na kilka metrów.
Zanim pójdziemy dalej robimy przerwę na kawę i kolorowe, słodkie ciastka zwane makaronikami. Poezja smaków.
Deptakiem zwanym Stara Louka, biegnącym nad rzeką Teplą podchodzimy do początkowej stacji kolejki linowej Diana
Jej wagonik wyniesie nas do punktu widokowego z kilkudziesięciometrową wieżą.
A tu, oprócz widoku na miasto, można spojrzeć na Rudawy i ich najwyższy szczyt czyli Klinoviec. Widoczność się poprawia. Spoglądając na szczyt Klinowca czuję, ze to może być ten dzień.
Z niewysokiego wzgórza schodzimy do miasta jednym z licznie wyznaczonych szlaków. Jest po południu. W mieście trochę się zagęściło. Idąc wzdłuż rzeki, dobrze znaną nam już trasą, zatrzymujemy się na krótki posiłek: parek w rohliku, bramborowy placek i klobasę z horcicą.
Pięknie się wypogodziło
Ustąpiły gdzieś poranne mgły, wyszło słońce, a to oznacza, że zanosi się na piękny zachód słońca. Gdzie będzie najlepszy? Oczywiście na najwyższym szczycie Rudaw, wspomnianym już Klinovcu liczącym sobie 1244 m n.p.m.
Spektakl na szczycie, z 24 metrowej wieży, rozpoczyna się około godziny 15.30. Przez następne półtorej godziny oglądać będę: Karkonosze (197 km), Góry Łużyckie (128 km), Szumawę (191 km), Czeski Las (113 km), Góry Fichtel i Doupovske. Warunki wspaniałe, odległości znakomite.
Dzień kończę w dobrze już poznanej gospodzie Jednost. Dziś panuje tu piątkowy gwar. Ciężko o miejsce. Barmani mają dużo pracy. Głównym daniem jest piwo przerywane czasem przysłowiową lufą czegoś mocniejszego. W tle hokej i tenis, ale dominują coraz głośniejsze rozmowy w piwnej atmosferze. Teraz już wiem skąd się bierze te 188 litrów złocistego trunku rocznie na przeciętną czeską głowę.
Jachymow, Wilcza Jama i Lodowy Dół, Mariańskie Łaźnie. Dzień drugi
Dzień drugi zaczynamy od wizyty w górniczym Jachymovie. Samo miasto wznosi się na wysokości 670 m n.pm. Podjeżdżamy pod kopalnię uranu Svornost oraz pozostałości zamku Slikuv. Spoglądamy na Jachymov z góry. Ale jeszcze lepiej Jachymov prezentuje się z drugiej strony doliny, z okolic kaplicy św. Jana Nepomucena.
Joachimów naprawdę ma się czym pochwalić
- O Jachymowie mówią, że to gułag socjalistycznej Czechosłowacji w którym więźniowie wydobywali uran.
- Z Jachymowskiej smoły Maria Skłodowska Curie wyodrębniła pierwiastek rad.
- W Jachymowie bito srebrne talary, które stały się później dolarami.
Jachymów był moim 258 odwiedzonym obiektem/wpisem z Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jachymów jest fajny!
Rudawy. Wieża na Blatenskym vrchu wznosi się na płaskim szczycie o wysokości 1043 m n.p.m. Zresztą Rudawy to płaskie, rozległe i zalesione góry pokryte świerkowymi lasami.
Dlatego pobliska Wilcza Jama i Lodowy Dół to ciekawe miejsca. To zapadlisko, które wżyna się w zbocze niepozornej góry tworząc strome urwiska o wysokości do 85 metrów. Są to pozostałości po dawnej kopalni Konrad w której pracowali m.in. mieszkańcy pobliskiej miejscowości Horni Blatna.
Czas opuścić góry. O 15.58 odjeżdża nam pociąg ze stacji Karlovy Vary Dolni Nadrażni do stacji Mariánské Lázně. Jedziemy przez Sławkowski Las do dawnego Marienbadu. Pociąg, z panoramicznymi szybami jedzie nieco ponad godzinkę zatrzymując się na małych stacyjkach.
Do części zdrojowej Mariańskich Łaźni idziemy ulicą Główną. Sobotni listopadowy wieczór sprawia, że wokół raczej pusto. Neobarokową, 138 metrową, żeliwną kolumnadę mamy niemalże tylko dla siebie. Nie sposób pospacerować po parku nie trzymając w rękach Lázeňskich oplatkow. Te kurortowe specjały są niemal na każdym rogu.
Czas na powrót. Starczy nam czasu, by jeszcze odwiedzić Restaurace u Svejka, by wpaść na złocisty trunek. Krótko po dwudziestej jesteśmy z powrotem w Karlowych Warach.
Zaliczamy jeszcze spacer do Sadová kolonáda. Pusto, chłodno, listopadowo. Nie pozostaje nam nic innego jak kebab po czesku i powrót na Drahovice.
Zamek Loket. Dzień trzeci
Czas powrotu. Jednak zanim to nastąpi jedziemy w okolice zamku Loket.
Fantastycznie położony XII wieczny, gotycki zamek, znajdujący się w podkowie rzeki Ohrza. Jak mówili dawniej: Kto ma Loket ten ma klucze do bram Czech. Robimy mały trekking wokół zamku, podchodząc pod kolejne punkty widokowe. Wiszącym mostem nad rzeką wchodzimy do miasta, kręcąc się tu i tam myślimy o powrocie na Dolny Śląsk. Przed nami ponad 400 km.
Podsumowując: nie zawiodłem się. Kierunek listopadowego wypadu trafiony. Dwa wpisy z czeskiej listy UNESCO zrobione. Więcej >>>>>
https://chasingunesco.com/czeskie-obiekty-z-listy-unesco/
Świetne strzały podczas dalekich obserwacji z Klinovca zaliczone. Doskonała ekipa. Pojedzone i popite. Inspirujące. Będzie kontynuacja: Szumawa!
*siedzi mi w głowie ta wojna. Jadąc do Karlowych Warów dużo myślałem o tym, że jest to jedno z tych miejsc gdzie będę musiał spojrzeć Ruskim w oczy.