Jesteśmy na Podlasiu. Naszą bazą na dwa noclegi są Budy leżące na granicy Białowieskiego Parku Narodowego. Stąd robimy mały rekonesans po okolicy. Teremiski, Pogorzelce, Białowieża, Podolany. Całe 30 km na rowerach przerywane intensywnymi opadami deszczu i burzami. I kiedy wracamy do swojej „Budy” przypominamy sobie naszą ostatnią wizytę w parku sześć lat temu. Była to krótka wycieczkę z przewodnikiem pod Dąb Jagiełły gdzie największym, spotkanym na leśnym szlaku zwierzęciem była mała, szara polna myszka. No jak to? – A gdzie żubr, a przynajmniej wilk czy ryś? Niestety wszystkie te okazy mogliśmy zobaczyć tylko w Rezerwacie Pokazowym Żubrów. Bo na puszczę to trzeba mieć więcej czasu i cierpliwości. Trzeba niejako wejść w otaczającą przyrodę no chyba, że się ma szczęście.
Jakież duże było dziś nasze zdziwienie, kiedy gdzieś tak po 19-tej, zaraz za Teremiskami, na skraju łąki i lasu dostrzegłem dużą brązową plamę ruszającą ogonem. Szybko zeskoczyliśmy z rowerów i przez chwilę mogliśmy obserwować Króla Puszczy. Gapił się na nas, a my na niego. Pewnie chwila ta trwałaby nadal gdyby nie właściciel czerwonego auta, który dostrzegłszy naszą przyczajką na skraju szosy także zapragnął uwidzieć żubra jako żywo. Z auta energicznie wysiadła Pani, a w tym czasie nasz król cofnął się do swojego królestwa i zniknął w ciemnej otchłani kniei. I rozległo się pytanie: – Spłoszyłam? Ależ skąd, sprawiła Pani, że wyszło jeszcze pięć – pomruczałem pod nosem, podnosząc się z trawy i zbierając nasze towarzystwo. I takie było to nasze spotkanie z żubrem. Spontaniczne, niezaplanowane i niepowtarzalne. Przykryło szarą myszkę sprzed kilku lat. Uwierzyliśmy, że w tej puszczy takie spotkania są na wyciągnięcie ręki.
A potem to było już tylko kulinarne Podlasie: kiszka i babka ziemniaczana, pielmieni z kaszą, wędliny i sery oraz „gościnne” bliny żmudzkie. Litewskie piwo i nalewka z młodych pędów sosny. I niech się schowają normandzkie pseudo ekologiczne plasterki sera pakowane każdy z osobna w folię. Niech żyją półmiski serów i wędlin z Podlasia, gdzie plasterek szynki jest częstokroć grubszy od kromki pysznego, wiejskiego chleba z masłem. Na deser Marzenka zamówiła sobie marcinka. No i przyszedł kelner i zakomunikował: Marcinek. Nie mogłem sobie odpuścić takiego wtargnięcia. Sebastianek! – wypaliłem zaznaczając swoje terytorium. Ciasto ciastem, ale teren terenem. Nawet wtedy, kiedy akcja dzieje się poza ścisłym, naturalnym rezerwatem przyrody.
30 km na rowerze, Budy, czerwiec 2019 r.
Zobacz także: