Tekst ten powstał podczas jednej z podróży, gdy wracałem od południowego sąsiada.

Obserwowałem kilku Czechów wybierających się koleją do Polski. W pociągu z Liberca do Szklarskiej Poręby dyskretnie przyglądałem się im jak mocno byli podekscytowani podróżą, wypatrując kolejnych stacji po polskiej stronie. Jeden z nich co chwilę pytał: „czy to już jest stacja docelowa”? Zaznaczał przy tym, iż pyta „bo pierwszy raz jedzie w tą stronę”. I chyba wtedy zacząłem zastanawiać się dlaczego tak jest, że my tak często jesteśmy u nich, a oni tak rzadko u nas? I tak to sobie próbuję wytłumaczyć.

Wyobraź sobie, że przez kilkaset lat masz sąsiada. Przez ten czas zdążyłeś go poznać. Jest jaki jest. Często ciasno mu we własnym mieszkaniu, ale zdążyłeś się do tego przyzwyczaić. Awanturnik i krzykacz¹. W ostatnim czasie tak się „porozpychał”, że nawet zabrał ci najpierw jeden pokój, a potem zajął całe mieszkanie nazywając je Protektoratem Czech i Moraw. Ale ten czas mija. Teraz zwycięskie mocarstwa każą oddać część mieszkania, w którym mieszkał twój sąsiad-awanturnik z północy, nowym przybyszom. O nowych wiesz co nieco, trochę ich znasz. Mieliście wspólną granicę. Podobno nawet jesteście słowiańską rodziną. Jednak na wszelki wypadek traktujesz go z nieufnością. Schowany za górami czujesz się bezpiecznie. Twoja nieufność jest uzasadniona. W 1968 r. nowy sąsiad z północy robi „porządek” w twoim mieszkaniu, bo wraz z innymi sąsiadami uważa, że trochę „bałaganisz”². W 1980 roku szykujesz się z rewizytą, ale jednak zostajesz po swojej stronie gór³. Po 1989 roku możesz jechać gdzie chcesz. Jednak częściej wybierasz południe i zachód. Mimo, że mija ponad czterdzieści lat od czasu jak masz nowego sąsiada niewiele o sobie wiecie. Przyzwyczaiłeś się do takiego stanu, ten sąsiad jest ci obojętny. Traktujesz go czasem z góry. Przez czterdzieści lat nie mieliście okazji się poznać z „lepszej” strony mimo że byliście „bratnimi narodami”. Być może musi minąć następnych kilkadziesiąt byś spróbował poznać swojego sąsiada z północy mieszkającego tuż za górami.

*****

Długość granicy III Rzeszy i Czechosłowacji przed układem monachijskim wynosiła ponad 1400 km. W okresie przedwojennym długość granicy II Rzeczypospolitej z Czechosłowacją wynosiła 920 km z tego około 850 km przypadło na Słowację, a nieco ponad sześćdziesiąt na Czechy. O przebieg tych ponad 60 km w okresie międzywojennym toczył się spór. Po II wojnie długość granicy PRL z CSRS wynosiła 1337 km z tego prawie 800 przypadało na granicę z Czechami i ponad 500 km na granicę ze Słowakami. Dziś długość granicy pomiędzy Polakami, a Czechami zwiększyła się z nieco ponad 60 km (okres przedwojenny) do 796 km, a więc ponad dziesięciokrotnie (!).


¹Kanclerz Rzeszy od 30 stycznia 1933 r.
²Inwazja członków układu warszawskiego w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 r.
³Dziś już wiadomo, że w grudniu 1980 r. do Polski miały wkroczyć 2 dywizje czechosłowackie w ramach operacji „Karkonosze”. I nie wiem tego z odtajnionych archiwów, polskich, radzieckich czy płk. Kuklińskiego. Wiem to od zwykłego pracownika jednego z praskich parkingów: – Skąd jesteś? – zapytał mnie zaczepnie Honza (imię miał na plakietce).
Z Polski – odparłem, nie spodziewając się dalszej rozmowy, by zwykle nie udaje mi się wciągnąć Czechów do rozmowy.
– Ale z jakiego miasta? – dopytał Honza.
– Z Wrocławia – odparłem nieco zdumiony taką niezwykłą ciekawością.
– A to znam, bo ja tam prawie byłem. Tak, dawno temu prawie byłem w Polsce, tak już, już prawie byłem – odrzekł niemalże z dumą podróżnika.
– Jak już, już prawie byłeś? We Wrocławiu?
– A nie… ja nie byłem, ale już prawie byłem. W 1980 roku już miałem jechać do Polski, gdy służyłem w wojsku. Ale zatrzymaliśmy się na granicy. Wiesz, taka „wycieczka” jak wasza w 1968 r. O nie! – nie mam do ciebie pretensji. Tobie się udało, ty wjechałeś… ale teraz to my jesteśmy przyjaciele, sojusznicy!
– Sojusznicy, prawda! – odparłem mocno zdumiony wsiadając do auta.
Honza wyszedł z budki, podniósł szlaban, wciągnął brzuch, wypiął pierś i… zasalutował. Odpowiedziałem mu klaksonem. Stał z wypiętą piersią, salutując, odprowadzając mnie wzrokiem dotąd aż opuściłem parking. Normalnie Wojak Szwejk pomyślałem.

Sebastian Mierzwa, maj 2017 r.